O Smoleńsku już było – dużo, głośno, zaciekle.
Jedyne, co jest absolutnie pewne (przynajmniej dla mnie), to to, że społeczeństwo w znacznej części zradykalizowało się w swoich osądach i spolaryzowało się na dwóch biegunach:
A) Zamach lub zdecydowane przyczynienie się do zamachu (Rosjanie, Polacy i uj wie kto)
B) Wypadek spowodowany poprzez rażące zaniedbania, ignorancję i uj wie co wiadomo kogo.
Gdzieś tam pomiędzy jest grupka rozsądnych, którzy wiedzą, że nie ma co się spinać, bo wszystkiego nie powiedziano, pewnie się nie powie, a to co powiedziano jest niemożliwe do weryfikacji przez zwykłego zjadacza chleba – za duży kaliber sprawy by gracze wykładali karty na stół i od razu kończyli grę.
Widzimy również (przynajmniej ja), że „blok zachodni” w ostatnich kilku, czy kilkunastu latach powoli, ale systematycznie podpełza pod granice Rosji.
Widać również medialną roszadę opiniotwórczą – jeszcze kilka lat temu padało ironiczne pytanie czy Kaczyński wypowie wojnę Rosji, dziś padają zdania o putinowskim modelu rządzenia przez Kaczyńskiego (tego drugiego oczywiście). Przy tym pomija się metamorfozę Tuska, który obściskiwał się z Putinem, a później przyłożył rękę do zadania morderczego ciosu Rosjanom w postaci pozbawienia ich możliwości konsumpcji polskich jabłek

Wyobraźmy sobie teraz, że „blok zachodni” mówi – czas działać bardziej zdecydowanie i publikuje „dowody” o zamachu – rozpoznanie satelitarne i wszystkie te inne rzeczy. Co by było? Jaki kosmiczny gracz byłby, mógłby być, czy w ogóle chciałby być rozjemcą?
Popuścimy wodze fantazji? Nie ukrywam, że liczę na kwacza.